Odkąd jestem mamą boję się podwójnie. Już nie tylko za siebie, ale też za Zośkę, albo raczej o nią. Nie jestem z tych mam, które siedzą nad dzieckiem, pilnują, z oka nie spuszczają. Raczej puszczam samopas. Kontroluję, ale z daleka. Taki maluszek dopomina się jednak wiele uwagi, więc nie zawsze się tak da. Mimo to bardzo cenię swoją wolność i niezależność.
To był ciężki dzień. Zmęczenie weekendowym spotkaniem cały czas daje mi się we znaki. Do tego Mała miała dzisiaj gorszy dzień, wykańczając mamę totalnie. Swoją drogą cały czas nie chce zasnąć :(
Kiedy zapadła w jedyną w ciągu dnia drzemkę, mądra mama zamiast pędzić do łóżka odsypiać nockę, wzięła się za szlifowanie skrzynki (SIC!). Szlifowanie szlifowaniem, ale jaki miałam później bałagan w całym domu, to tego nie przewidziałam. Pył osiadł wszędzie i jeszcze długo będę go wymiatać z kątów. Eh... Dziecko się obudziło, a ja nawet nie zdążyłam wziąć prysznica... Taka to ze mnie wariatka :)
Zastanawiam się co dalej z tą skrzynką zrobić. Malować? Bejcować? Zaolejować? Poradźcie.
To taki przerywnik w pisaniu o Festiwalu, do którego planuję jeszcze wrócić.
Buziaki Kochani! Może po ciężkim dniu przyjdzie lekka nocka? Trzymajcie kciuki.